poniedziałek, 9 maja 2011

WYWIAD O STANIE WOJENNYM

Wywiad (stan wojenny)

- Babciu opowiedz mi proszę, jak to było w stanie wojennym?

- Dowiedziałam się o stanie wojennym rano z dziennika, Jaruzelski ogłosił. Nie wiedziałam jednak, na czym polega stan wojenny, w zasadzie nikt nie wiedział, jak to będzie wyglądało. Byliśmy umówieni w Dobrodzieniu, bo mieliśmy pewną sprawę do załatwienia. Miała jechać ciocia Ewa, dziadek i ja. Myśmy powiedzieli: „Stan wojenny jak stan wojenny, Dobrodzień to znów nie jest zagranica.”. Te sto kilometrów pojedziemy i załatwimy sprawę. W tamtą stronę było już tak dziwnie, puste ulice były. Oczywiście stale nadawali o stanie wojennym. Jaruzelski mówił, że to konieczność, że Komitet Ocalenia Narodowego podjął taką uchwałę, który był zwołany, jak później się okazało wbrew konstytucji. Pojechaliśmy do tego Dobrodzienia, wszystko załatwiliśmy, a wracając do domu… to był koszmar. Myśmy z Pyskowic chyba kilka godzin jechali, bo wlekliśmy się między tymi czołgami, między żołnierzami, aż do tych lasów Kochłowickich, pod lufami jechaliśmy. Myśmy mieli wtedy tego małego granatowego malucha. To były straszne czasy. Potem, za trzy dni okazało się, że wszyscy byli wrogami Polski Ludowej zdaniem ówczesnych władz. Komuś się coś nie podobało, jakiś drobiazg, to mogłaś się liczyć z tym, że Cię zamkną. Ilu studentów pozamykali… Nie mogłaś swojej opinii wyrazić, mogłaś tylko najwyżej przyklasnąć i siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Poza tym tak naprawdę nasze społeczeństwo nie wiedziało, co to jest ten stan wojenny. Wielu ludzi nie wiedziało, na czym to polega. Wieczorami była godzina milicyjna, nie można było do 22 godziny, ja już nie pamiętam, czy do 21 czy do 22, nie można już było się poruszać na ulicach, bo były patrole i Cię złapali, zamknęli bez względu na to, co chciałaś załatwić. Na przykład pogotowia ratunkowe nie działały. Naprawdę ciężko było. Dopiero na drugi, trzeci dzień ludzie się zorientowali, jakie są konsekwencje tego stanu wojennego. To było takie zniewolenie, nie mogłaś się poruszać w Polsce, kiedy chcesz, jak chcesz i gdzie chcesz. Na przykład było też tak, że jak chciałaś do innego miasta pojechać, to musiałaś mieć zezwolenie. Wiem, bo moja ciocia Anna chciała przyjechać tu do nas, bo była przerażona. Mówiła, że my tu sami jesteśmy, więc ona przyjedzie. Nie mogła jechać, bo jakby ją skontrolowali… Poza tym samochody wszystkie kontrolowali, chcieli koniecznie udowodnić, że Polacy są przeciwnikami Polski Ludowej, że robią wszystko wbrew zaleceniom i wbrew rządowi. Niestety, milicja Cię kontrolowała. Były przypadki, że otworzyli Ci bagażnik, niby Cię sprawdzali, a wrzucili Ci ulotki, zamknęli bagażnik. Za 10 km podjechałaś samochodem i była następna kontrola. Milicja Cię zatrzymała, kazała otworzyć bagażnik i nawet nie wiedziałaś, że masz tam ulotki i Cie zwinęli. Takie rzeczy się działy, tak to było. Potem zaczęli się sprzeciwiać studenci, którzy przeważnie mieli olej w głowie i się buntowali, pomagali innym. Ludzie sobie nawzajem pomagali, tych ludzi internowali potem, pozamykali. Oni nie wiem skąd tam mieli jakieś dane odnośnie pewnych osób, mieli rejestr nazwisk i tych ludzi szukali.
Mogła być zbieżność nazwisk, na przykład przysłowiowy Kowalski się natrafił, a był na liście to go zwinęli i nawet się nie zapytali, nie pozwolili mu się nawet wytłumaczyć, że to jego nie dotyczy. Zwinęli go i koniec. Przecież całą inteligencję, tych ludzi, którym to się nie podobało, tworzyli opozycję, to ich internowali i zamknęli, między innymi Wałęsę. To były naprawdę ciężkie czasy i zgotowali je Polacy Polakom. Dzisiaj wodę z mózgu robią ludziom, a przecież to nie chodzi o żadną zemstę, tylko nie można okłamywać ludzi, nie można ciągnąć zakłamanej historii. Bardzo dużo nam Papież pomógł, zaszczepił w nas nadzieję, że ludzie się przestali bać. Ludzie zaczęli oceniać tą sytuację, taką, jaka była. Później już zrobił się taki ruch masowy, że komuna sobie z tym nie poradziła. I dzisiaj nie można zakłamywać i fałszować historii.
W sklepach towarów nie było, później były kartki na buty, na jedzenie, na wszystko. 2,5 kg mięsa było na osobę u rzeźnika. Dostałaś ochłapy, a ludzie wieczorami widzieli jak z zakładów mięsnych do Komitetu Wojewódzkiego wozili ‘frankfurterki’, najlepsze wędliny, szynki, a ludzie stali w sklepach w kolejkach za ochłapami. Mieli wszystko wydzielone.
Społeczeństwo nie zdawało sobie sprawy, co to jest stan wojenny. Ja Ci tak zupełnie szczerze powiem, że ja byłam wtedy - to jest już parę ładnych lat - byłam wtedy o wiele młodsza, nie myślałam tymi kategoriami. Wiedziałam, co to jest Katyń, to mi mój tata przekazywał, bo wiedział. Natomiast stan wojenny - to taty już nie było – i ja tak nie bardzo wiedziałam sama, na czym to wszystko polega. Dopiero wszystkie wydarzenia, jakie potem następowały, były konsekwencjami. To było bardzo niesprawiedliwe dla Polaków, bardzo.

- Dziękuję Ci bardzo babciu, a teraz ciociu opowiedz o Twoich odczuciach. (Ciocia Ewa pracująca jako rehabilitantka, która jechała wtedy z babcią do Dobrodzienia. – Tekst potoczny, nieprzerobiony)

- Gdy myśmy jechali do tego Dobrodzienia to szła piechota, żołnierze jechali, czołg za czołgiem, a my tym małym fiatem między tym wojskiem ściśnięci, jednym pasem jechaliśmy w śniegu. Czuliśmy się, jaki taki mały robal w dżungli. Ja z wrażenia dostałam 39 stopni gorączki. Myślałam, że my w ogóle nie wrócimy do domu. Na Kamionce, za Mikołowem dopiero to wojsko w lewo skręciło i szło w te lasy Kochłowickie i Panewnickie, od Kamionki już można było jechać. 
Potem drugi szok, to było 16 grudnia, mój ojciec miał 70 lat, goście zaproszeni, ja w przychodni górniczej i zaczęli nam tam opowiadać górnicy różne rzeczy, że się coś dzieje i już widzieliśmy, że Mikołowska była zamknięta, to jechaliśmy objazdami. Potem dowiadywaliśmy się, że górnicy zostali postrzeleni. Lekarze byli też partyjni, nie wierzyli i jak lekarz przyniósł rentgen, że jeden z górników jest postrzelony w udo i rzucił wiąchą (tekstem), wtedy lekarze stanęli wszyscy u bram wszystkich wejść szpitalnych i powiedzieli „Tu żaden zomowiec nie wejdzie!”. Wszyscy ludzie sypali popiół, bo była gołoledź, zima niesamowita. Kolejka ustawiła się do oddania krwi, z tym, że pobierali krew i zostawiali w szpitalu, bo chcieli koniecznie ściągnąć krew i zawieść do tych polowych szpitali, gdzie tych ludzi łapali. Tym nie dawali. Tylko zostawiali w Ochojcu krew. Była taka solidarność, że był jeden lekarz tu w Ochojcu, już nie wiem, jak się nazywał, ale trzy miesiące go ukrywali, bo go szukali, bo momentalnie chcieli go zwinąć.
W pierwszy dzień stanu wojennego, ja poszłam do kościoła na godzinę 9 i dowiedziałam się w kościele, że jest stan wojenny. Teraz do tego Dobrodzienia jedziemy, jedziemy, mówimy, „ale zaś bez przesady nic nie będzie”. Gdy jechaliśmy, już się coś zaczynało, a z powrotem były takie ogromne rzesze. To było wszystko przygotowane na ostatni guzik, wszystkie czołgi były w pogotowiu. Była taka presja, że ty nawet nie masz pojęcia. Jechałaś gdziekolwiek autem to skontrolowali Cię, co wieziesz, co masz w bagażniku, czy jakieś jedzenie, czy kogoś tam chowasz. Byłam świadkiem łapanki na Placu Miarki. Pracowałam tylko do godziny 13. Nagle na placu pisk, ryk, wszyscy uciekali. ZOMO kontrolowali ludzi, bo niby mieli być w pracy. Chciałaś się wytłumaczyć, to nawet nie zdążyłaś gęby otworzyć, a dostałaś już pałami albo lali wodą. Mieliśmy komisarza w pracy – to była przychodnia wielospecjalistyczna – on chciał nawet iść do ginekologa. On powiedział, że jak on tu już jest, to on musi wszystko zobaczyć. Wyobrażasz to sobie? To była taka płycizna, to byli tacy durnie, bezmózgowcy, jednokomórkowcy!. To było coś strasznego. Nie wiedziałaś naprawdę, w którym miejscu dostaniesz w łeb. Nie spodobała się komuś gęba, powiedzieli „Wysiadać!”. Mało tego, mieli ściągi zapisane, kogo szukają. Mogło być tylko podobieństwo nazwisk i już miałaś kłopoty.
Myśmy mieli takiego pana, który został postrzelony i nie chcieli go przyjąć na rehabilitację na Kopalnię Wujek, bo to był człowiek z marginesu. On nie miał prawa do niczego. To myśmy go przyjęli. I on – górnik dołowy - haftował i u nas sprzedawał serwetki, żeby utrzymać rodzinę, ponieważ on został natychmiast zwolniony i pozbawiony wszystkich praw, które nabył pracując. Dopiero potem był rehabilitowany i teraz jest przewodniczący. Ja również mam serwetkę od tego pana. Myśmy go przygarnęli incognito, nikt o tym nie wiedział. Myśmy napisali Kopalnia Katowice, że on nie jest z Wujka i do nas chodził na rehabilitację. Tak po prostu się pomagało bezimiennie ludziom, wiedząc, że mogliśmy za to gorzko zapłacić. Twój dziadek był na akcji na Kopalni Wujek, pomagał tym górnikom, wywozili ich ‘nyskami’ od tyłu, bo ich wszystkich aresztowali, a część uciekła.
Dwóch górników leży na cmentarzu w Piotrowicach. Pogrzeb był o 8 rano, tylko mogła być najbliższa rodzina, ani jednej osoby nie można było powiadamiać. Ciepnęli do dołu, zakopali i tak tych zabitych górników uczcili. Komuna to było coś strasznego…
Dopiero pierwszy taki zryw wolności był wtedy, kiedy Papież przyjechał na lotnisko na Muchowcu. Ludzie przestali się bać. Bo ludzie się bali, wszyscy, ktoś Ci zapukał do drzwi, to mogły się dziać różne rzeczy.
To całe ZOMO było pod wpływem. Dawali im narkotyki, środki odurzające, nawet ich upijali, bo oni normalnie by nie szli do akcji. Wcielali ludzi do ZOMO, czy ktoś chciał czy nie. Przeważnie brali z Pomorza na Śląsk. To były ciężkie czasy. Dzień 13 grudnia to ja zapamiętam na zawsze.

- Dziękuję za wywiad ciociu.

1 komentarz: